Tuż obok dworca głównego w Tbilisi (Tyflisie, pozwolę sobie wstawiać Tyflisie. Świetnie to brzmi :P) znajduje się targowisko, trafiamy akurat na bardzo duże obniżki towarów RayBan’a, Hilfinger’a czy innego Armaniego. Autobusem numer 40 jedziemy na plac 26 maja, skąd człapiemy do hostelu Romantik (6 gel za nocleg, prawdopodobnie najtaniej w mieście). Polecam. Tam spotykamy Borisa – Izrealczyka mającego świetne podejście do pracy. Przez 8 miesięcy jeździ na tirze, aby przez pozostały okres roku podróżować. Człowiek o niesamowicie mocnych poglądach a przy tym bardzo miły i przyjacielski. Po przylocie na miejsce podróżuje wyłącznie stopem bądź na piechotę. Odwiedził w ten sposób sporą część Azji, oraz Ameryki Południowej – przede wszystkim Boliwię. Ale nie uważa się za podróżnika – przecież są ludzie będący w podróży np. 3 lata bez przerwy i czyniący w tym czasie rzeczy wielkie. Robi zdjęcia, których mu szczerze zazdroszczę, gdybym był ich autorem z pewnością wysłałbym je na konkursy fotografii podróżniczej czy krajobrazowej. On tego nie robi, nawet ich nie chce pokazywać, przymuszam go – przecież ludzie robią lepsze fotografie. Poza miastami zwykle śpi w namiocie, stąd też piękne foty – pałatkę rozstawia w cudownym miejscu i rano wybornie wykorzystuje ciepłe, miękkie światło. Ale i to nie czyni go podróżnikiem – przecież są tacy co nawet namiotu nie mają i też jeżdżą. Wydaje się być zadowolony ze swojego życia, chyba uważa, że zmierza w poprawnym kierunku ale chciałby mocniej, lepiej, jeszcze odważniej. Pomimo dużych wymagań względem siebie nie jest zarozumiały, chłonie wiedzę o innych krajach nawet od nas, pomimo, że to on ma znacznie więcej opowieści do zaoferowania.
Po zmierzchu w trójkę idziemy na miasto. Jestem w szoku, spodziewałem się brzydkiej, nudnej i zabiedzonej miejscowości, ozdobionej kilkoma wieżowcami aby było nowocześnie – słowem takiej Warszawy się spodziewałem. A otrzymałem atrakcyjne, pełne klubów i ludzi na ulicach miasto żyjące do późnych godzin nocnych. Budynki na głównych ulicach i w centrum są świetnie utrzymane, zabytki i co ciekawsze obiekty pięknie podświetlone. Wisienka na torcie to widoczna z centrum pięknie iluminowana twierdza oraz świecąca wieża widokowa oraz diabelski młyn uplasowane na wzgórzu ponad miastem. Szlajamy się po starym mieście, zaskakuje ilość przybytków ze striptizem, do których zresztą często zapraszają nas średnio urodziwe damy nie krępując się obecnością Zuzki. Ciekawe, we Wrocławiu dziewczyny z różowymi parasolkami odpuszczają sobie gdy w towarzystwie jest kobieta. Może panuje tu większa swoboda w temacie tworzenia n-kątów? Nie dane mi jest sprawdzić tezy, do hostelu wracamy podziwiając iluminację miasta znad brzegu Kury.
Skoro jesteśmy przy dziewczynach. Pamiętacie moje żałosne wywody na temat cudownej urody Ormianek? Mój zachwyt nad ich głębokimi i ciemnymi jak czarne dziury sarnimi oczami? Nad delikatną, choć idealnie brązową cerą? Nad sposobem w jaki sposób chodzą, poruszają się, chcąc każdym kroczkiem podkreślić swoją kobiecość, piękno, czar. Nad tym jak bardzo dbają o idealny makijaż i jak świetnie potrafią go dobrać aby uwydatnić pełne usta, podkreślić owal twarzy, rzucać uroki spojrzeniami. No to o Gruzinkach tego nie napiszę… Nie ma się nad czym rozwodzić – łatwo je pomylić z rdzennymi Brytyjkami. Za to zaskakuje ilość przystojnych mężczyzn, z tym, że kogo by to obchodziło?
Tuż obok dworca głównego w Tbilisi (Tyflisie, pozwolę sobie wstawiać Tyflisie. Świetnie to brzmi :P) znajduje się targowisko, trafiamy akurat na bardzo duże obniżki towarów RayBan’a, Hilfinger’a czy innego Armaniego. Autobusem numer 40 jedziemy na plac 26 maja, skąd człapiemy do hostelu Romantik (6 gel za nocleg, prawdopodobnie najtaniej w mieście). Polecam. Tam spotykamy Borisa – Izrealczyka mającego świetne podejście do pracy. Przez 8 miesięcy jeździ na tirze, aby przez pozostały okres roku podróżować. Człowiek o niesamowicie mocnych poglądach a przy tym bardzo miły i przyjacielski. Po przylocie na miejsce podróżuje wyłącznie stopem bądź na piechotę. Odwiedził w ten sposób sporą część Azji, oraz Ameryki Południowej – przede wszystkim Boliwię. Ale nie uważa się za podróżnika – przecież są ludzie będący w podróży np. 3 lata bez przerwy i czyniący w tym czasie rzeczy wielkie. Robi zdjęcia, których mu szczerze zazdroszczę, gdybym był ich autorem z pewnością wysłałbym je na konkursy fotografii podróżniczej czy krajobrazowej. On tego nie robi, nawet ich nie chce pokazywać, przymuszam go – przecież ludzie robią lepsze fotografie. Poza miastami zwykle śpi w namiocie, stąd też piękne foty – pałatkę rozstawia w cudownym miejscu i rano wybornie wykorzystuje ciepłe, miękkie światło. Ale i to nie czyni go podróżnikiem – przecież są tacy co nawet namiotu nie mają i też jeżdżą. Wydaje się być zadowolony ze swojego życia, chyba uważa, że zmierza w poprawnym kierunku ale chciałby mocniej, lepiej, jeszcze odważniej. Pomimo dużych wymagań względem siebie nie jest zarozumiały, chłonie wiedzę o innych krajach nawet od nas, pomimo, że to on ma znacznie więcej opowieści do zaoferowania.
Po zmierzchu w trójkę idziemy na miasto. Jestem w szoku, spodziewałem się brzydkiej, nudnej i zabiedzonej miejscowości, ozdobionej kilkoma wieżowcami aby było nowocześnie – słowem takiej Warszawy się spodziewałem. A otrzymałem atrakcyjne, pełne klubów i ludzi na ulicach miasto żyjące do późnych godzin nocnych. Budynki na głównych ulicach i w centrum są świetnie utrzymane, zabytki i co ciekawsze obiekty pięknie podświetlone. Wisienka na torcie to widoczna z centrum pięknie iluminowana twierdza oraz świecąca wieża widokowa oraz diabelski młyn uplasowane na wzgórzu ponad miastem. Szlajamy się po starym mieście, zaskakuje ilość przybytków ze striptizem, do których zresztą często zapraszają nas średnio urodziwe damy nie krępując się obecnością Zuzki. Ciekawe, we Wrocławiu dziewczyny z różowymi parasolkami odpuszczają sobie gdy w towarzystwie jest kobieta. Może panuje tu większa swoboda w temacie tworzenia n-kątów? Nie dane mi jest sprawdzić tezy, do hostelu wracamy podziwiając iluminację miasta znad brzegu Kury.
Skoro jesteśmy przy dziewczynach. Pamiętacie moje żałosne wywody na temat cudownej urody Ormianek? Mój zachwyt nad ich głębokimi i ciemnymi jak czarne dziury sarnimi oczami? Nad delikatną, choć idealnie brązową cerą? Nad sposobem w jaki sposób chodzą, poruszają się, chcąc każdym kroczkiem podkreślić swoją kobiecość, piękno, czar. Nad tym jak bardzo dbają o idealny makijaż i jak świetnie potrafią go dobrać aby uwydatnić pełne usta, podkreślić owal twarzy, rzucać uroki spojrzeniami. No to o Gruzinkach tego nie napiszę… Nie ma się nad czym rozwodzić – łatwo je pomylić z rdzennymi Brytyjkami. Za to zaskakuje ilość przystojnych mężczyzn, z tym, że kogo by to obchodziło?
Dalsza część relacji dostępna pod adresem http://apsky.idl.pl/podroze/armenia-gruzja/gruzja/ .